To pewnie jeden z ostatnich wpisów z Indii, bo czas wyjazdu zbliża się nieubłaganie. A ściślej pisząc, z terenu Indii, bo po powrocie do Polski, kiedy będzie więcej czasu na spokojne posegregowanie i edycję zdjęć, na pewno coś jeszcze się pojawi. Tylko otoczenie będzie niestety mniej inspirujące niż w tej chwili. Siedzę z laptopem na dachu hotelu (tu wszystkie hotele i guesthous’y mają na dachu restaurację lub przynajmniej coś na jej kształt), jest strasznie wietrznie (po raz pierwszy od trzech tygodni mam na sobie sweter; no, może nie licząc nocy na pustyni), przed sobą mam taki widok:
za sobą taki:
Dziś będą moje ulubione zdjęcia, czyli dzieci, dzieci i jeszcze raz dzieci, które akurat w Indiach są wyjątkowe!
Harshit, synek (tak, to jest chłopiec! A tu akurat „pudruje się” puszkiem do pudru swojej mamy) właścicieli guesthouse’u i brat Bhumi. Harshit i polskie czekoladki Delfina: Kochające się rodzeństwo, czyli Harshit i Bhumi:
Gdy robiłam to zdjęcie, pojawił się właściciel straganu na którym pracuje ten chłopiec i zabronił mi fotografować, ponieważ… „dzieciom w Indiach nie wolno pracować”.
C.D.N.