Dziś wpis z Bikaneru, mimo że jesteśmy już z powrotem w Jodhpurze. W planach miały być posty „na bieżąco” , ale chyba w tym wypadku mocno przeliczyłam swoje możliwości. W Indiach trudno się nudzić, co więcej, czasem można wręcz stracić kontrolę nad własnymi planami i poczynaniami… Dziś na przykład spotkało mnie coś, co wykracza poza moje wszelkie dotychczasowe doświadczenia w tym kraju. Spacerowałam sobie wąskimi uliczkami Jodhpuru w poszukiwaniu ciekawych ujęć gdy zostałam złapana za rękę przez, może pięcioletnią, dziewczynkę,  zaciągnięta pod drzwi jej mieszkania i zaproszona do środka przez jej starszą siostrę i ich matkę. Tego, co działa się potem, z pewnością długo nie zapomnę. Zaczęło się skromnie, od posadzenia mnie na podłodze na poduszkach i wymalowaniu dłoni henną, następnie obwieszenia niemal od stóp do głów biżuterią wyciągniętą specjalnie na tę okoliczność z różnych pudełek i nakrycia głowy błyszczącym welonem. Potem był poczęstunek – czai oraz słodkie i pikantne przekąski podane w małych miseczkach, a że w stanie w jakim się znajdowałam (czyli świeża henna na dłoniach i tona biżuterii) moje ruchy były ograniczone, zostałam posadzona pod ścianą i karmiona łyżeczką raz przez małą Sophie, raz przez starszą Yasmin. Następnie były jeszcze wspólne tańce przy bollywoodzkich teledyskach. Całość akcji była dokumentowana przez mamę obu sióstr moim aparatem, ale że pojawiły się pewne problemy z jego obsługą, to ze zdjęć niestety (a może raczej na szczęście…) niewiele wyszło. Tak właśnie jest w Indiach kiedy pozwoli się sobie na chwilową utratę kontroli, i za to je uwielbiam!

Ale wracając do tematu i do Bikaneru – poniżej zdjęcia z wypadu lokalnym autobusem do miejscowości Deshnok, 30 km od Bikaneru, gdzie znajduje się świątynia Karni Mata, czyli świątynia szczurów. Było lepiej niż się spodziewałam, prędzej przestraszyłabym się jednego dzikiego szczura gdzieś w ciemnej ulicy niż setek tych łagodnych, przywykłych do tłumów pielgrzymów i turystów stworzonek (co jednak nie odwiodło paru francuskich turystek od pisków i podskoków).

Czy nie słodko? Panie wyglądały rzadkiego białego szczura, który ponoć przynosi szczęście. Sadząc po reakcji pani w żółtym sari – śmiechu i oklaskach, które miały miejsce chwilę po zrobieniu zdjęcia, chyba się udało. Mnie się nie udało zobaczyć białego szczura, ale za to następnego dnia udało mi się wejść pełną stopą w krowi placek, co też można chyba przyjąć za dobrą kartę!

0 komentarze (y)
Komentarz/Comment

Twój e-mail nie będzie opublikowany ani upubliczniony!/Your e-mail is never published or shared! Pola z gwiazdkę wymagane/Required fields are marked *

    follow me!

    follow me @aleksandrakielczewska

    (+48) 695 665 321

    aleksandra.kielczewska@gmail.com

    fotografia ślubna • Lublin • Warszawa

    Kraków • Katowice