Po raz pierwszy, wraz z moją siostrą, poleciałyśmy do Indii w 2007 roku. Kiedy w środku nocy dotarłyśmy do naszego ‚hotelu’ na Paharganj w New Delhi, zrzuciłyśmy ciężkie plecaki, usiadłyśmy na łóżku (na którym bałyśmy się potem położyć) w hotelowym pokoju i… długo się nie odzywałyśmy. Po czym ja powiedziałam coś w stylu: „zawsze przecież możemy przebukować bilety i wrócić jutro do Polski”. Zostałyśmy.

Potem jeszcze kilkakrotnie tam wracałyśmy, czasem razem, czasem w pojedynkę.

Mówi się, że ten kraj albo się kocha, albo nienawidzi. U mnie się to sprawdziło. Przez pierwsze kilka godzin nienawidziłam, potem pokochałam wieloletnią, irracjonalną miłością. Pięknie o tej irracjonalnej miłości napisał Tiziano Terzani w „Nic nie zdarza się przypadkiem”: „Kto kocha Indie, ten wie, że nie wiadomo dokładnie, dlaczego traci się dla nich głowę. Są brudne, biedne, zakażone: czasami złodziejskie i kłamliwe, często cuchnące, zepsute, bezlitosne i obojętne. A jednak jeśli raz się z nimi spotkasz, nie możesz się bez nich obyć. Jeżeli wyjedziesz daleko, cierpisz. Ale taka jest właśnie miłość: instynktowna, niewytłumaczalna, bezinteresowna. Ktoś zakochany nie kieruje się rozumem, nie czuje przed niczym strachu, jest gotowy na wszystko. Odczuwa upojenie wolnością, ma wrażenie, że można objąć ramionami cały świat i że cały świat nas obejmuje. Indie – chyba że się je znienawidzi przy pierwszym zetknięciu – szybko wywołują to uniesienie: tam każdy czuje się częścią stworzenia. W Indiach nigdy nie czujemy się samotnie, nigdy całkowicie odsunięci od reszty. Na tym polega ich urok”.

I tak jakoś się dzieje od lat kilku, że gdy kończy się sezon ślubny, pojawia się u mnie znajome uczucie. Coś zaczyna nosić, trudno wysiedzieć w miejscu. I jadę. W tym roku przeprowadzka i remont nie pozwoliły mi na urlop, poniższe zdjęcia zorbiłam w ubiegłym roku. Liczę, że za rok sobie odbiję ;).

Tym razem większość zdjęć powstała w Nepalu (Kathmandu i Pokhara), choć był to tylko kilkudniowy wypad z Indii. Pozostałe pochodzą z Goa, a co tu ukrywać – Goa ze swoim czterdziestostopniowym upałem, palmami i morzem rozleniwia, więc aparat dużo leżakował w torbie. Sama końcówka to moje ukochane Khajuraho i Hampi.

INDIE 2016

0 komentarze (y)
Komentarz/Comment

Twój e-mail nie będzie opublikowany ani upubliczniony!/Your e-mail is never published or shared! Pola z gwiazdkę wymagane/Required fields are marked *

    follow me!

    follow me @aleksandrakielczewska

    (+48) 695 665 321

    aleksandra.kielczewska@gmail.com

    fotografia ślubna • Lublin • Warszawa

    Kraków • Katowice